Przyłapałem się ostatnio na tym, że nie chciałem dodać jakiegoś wpisu na blogu, bo mógłby się on komuś nie spodobać. Dzisiaj pomyślałem – Fuck It! To nie oto chodzi, bo w tym momencie cała idea, sens, prowadzenia internetowego pamiętnika, pryska. Dlatego też napisałem poprzednią notkę.

Miałem szczwany plan wyjazdu na kilka miesięcy i powrotu aby studiować w kraju. Zarobione pieniążki odłożyłbym w banku, bo zakładam, że studiowałbym w trybie stacjonarnym. To brzmi naprawdę zgrabnie i logicznie. Co w przypadku kiedy nie dostanę się na studia dzienne? Tu zaczynają się schody. Studia zaoczne odpadają, ze względu na finanse – pierwszy rok jak Cię mogę, ale co dalej? Znowu praca za 700 zł miesięcznie + nauka i zero czasu, pieniędzy na cokolwiek? Nie, dziękuję.

Co pozostaje alternatywą? Pozostanie w Walii. Może brzmi to nieco hardkorowo, ale czuję się jak jakiś pieprzony banita, który, nie owijając w bawełnę, musi uciekać z kraju. To nie jest normalne, żeby 20-letni chłopak wyjeżdżał do Wielkiej Brytanii przez… wojsko [: Nie chcę mieć 9 miesięcy wyjętych z życia, żeby oddać się służbie państwu. Leję na to państwo.

Rok szkoły angielskiej w Walii, a później studia – może nawet niekoniecznie na uniwerku w Cardiff, a gdzieś w Anglii. Londyn, Manchester? Wszystko się okaże. Co ma się zdarzyć i tak się zdarzy. Co nie zmienia faktu, że będę walczył o swoje, rozpychając się łokciami (: