Daaaaaaaaawno nie chodziłem już taki niewsypany. To wcale nie jest śmieszne! Wczoraj (czy wł. dzisiaj) siedziałem do 1 w nocy nad pieprzoną mapką warstwicową (na Geologię), a musiałem wstać o 6, żeby wyjść o 7, żeby być na 8 na uczelni… A później cztery wykłady (2 jednogodzinne i 2 dwugodzinne), dwie godziny przerwy i ćwiczenia z Geologii – w wyniku tego wszystkiego mam niezły zmot, nie bardzo wiem, co się dzieje wokół mnie, a nawet najdrobniejsza myśl i próba wysilenia mózgownicy przyprawia mnie ból egzystencjalny (:

Fajnie jest, nie mogę napisać inaczej. Co prawda dziś wpadła pierwsza bania z kartkówki z Geo (fuck sake!), ale i tak będzie dobrze. Nie wiem czy słusznie, ale jakoś tak optymistycznie do tego wszystkiego podchodzę. Może aż z przesadyzmem w drugim kierunku, czuję jednak, że potrzebuję jeszcze przynajmniej jeden taki luźniejszy tydzień. Wszak, miałem trochę przerwy od nauki i ciężko mi to wszystko jeszcze przychodzi :P Będzie dobrze, musi być.

Poza tym, inna rzecz – brak czasu. Też nie przywykłem. Gdy byłem jeszcze w Cardiff, w pewnym momencie, poniekąd, pogodziłem się z losem i usiłowałem szukać optymistycznych stron życia tam. Wśród kilku zgiełków, ostatecznie, nie było tam źle, a pod wieloma względami podobało mi się.

No! Tak czy siak, wypadałoby się wziąć wreszcie do roboty. Póki co zaś, idę w kimę! (: