Pamiętam jak w gimnazjum rozmawiałem z moim przyjacielem na temat różnych miejsc na świecie. Powiedział mi wtedy, że jego ciotka mieszka na Tasmanii, wyspie należącej do Australii.
Pomyślałem sobie wtedy, jak to super byłoby tam mieszkać. Wiadomo, niektóre dziecięce marzenia pozostają marzeniami na zawsze, ale nigdy nie odchodzą w zapomnienie.
Ostatnio Australia prześladuje mnie w życiu codziennym. Ot, jechałem tramwajem i patrzyłem sobie na Misia Koalę, żeby po chwili przeczytać — „Studiuj w Australii". Cholera, czemu by nie?, pomyślałem. Odbyły się ogólnopolskie (t.j. w kilku większych miastach, w tym we Wrocławiu) spotkania zorganizowane przez Ambasadę Australijską, gdzie zachęcano polską młodzież do studiowania w kraju spod znaku Kangura. Istnieje nawet reklamowana strona w necie — http://www.study-in-australia.org/_pl/.
Spóźniłem się, więc machnąłem ręką, myśląc sobie — „Aaatam, tylko mnie w Australii brakowało". Następnego dnia, przed zajęciami z Meteorologii, które przeprowadzane są na klinikach Weterynaryjnych, w moje łapki wpadła ulotka reklamująca… To — 32nd World Small Animal Veterinary Association Congress. Gdzie się odbywa? W Sydney. Tak, to w Australii (:
Poczułem się więc w obowiązku by poinformować świat, wszem i wobec, że: „Tak, chciałbym wylecieć do Australii, studiować tam, mieszkać i żyć". Jeśli znajdą się chętni, żeby mnie tam wysłać, nie będę protestował. A póki co, oddaję się w rozpalone ręce fotek z wikimedii (: