O dobrodziejstwach serwisów łebdwazerowych rozpisywać się nie ma sensu, każdy kto ma założone konto na Last.fm, Facebooku, diggu, czy czymkolwiek w tym guście, wie sam ile płynie z tego radochy. Choćby takie StumbleUpon – ileż interesujących stron, a o których Google nie ma pojęcia, można wynaleźć? Czasami nie wiedziałbym nawet jakiego użyłbym słowa kluczowego do znalezienia czegoś wartościowego, a co wyskoczyło mi zaledwie po jednym kliknięciu na radosne [stumble]. Gdzie jest haczyk?
Drugą stroną medalu jest, rzecz jasna i oczywista, prywatność. To jest pewien problem, moim skromnym zdaniem, pojęcie prywatności w Internecie, w dzisiejszych czasach, straciło swój pierwotny sens. Jeżeli chce się być naprawdę anonimowym, trzeba się cholernie natrudzić. Weźmy jednak przykłady pierwsze z brzegu. Ostatnio Piotr naskrobał słów kilka na temat popularnej ostatnimi czasy naszej-klasy. I wszystko jasne. Oczywiście jest jako taka alternatywa, choćby studentIX, ale raz że skierowane toto wyłącznie do studentów, dwa nie tak popularne jak nasza-klasa.
Można o niej usłyszeć wszędzie. Na przystanku, w tramwaju, w pubie, w telewizji, w radiu i tak dalej. Nie mieć tam konta, to jak być wykluczonym ze społeczeństwa. Aby jednak nie popadać w skrajną teorię spiskową mającą na celu dobranie się do Twojej niezwykle istotnej persony, wystarczy zalecić względny rozsądek – nie wrzucać swoich nagich fotek po libacji z czterema murzynami w jednym łóżku, w trakcie spożywania napoju wysokoprocentowego i jednoczesnego palenia czterech papierosów (w tym dwóch przez nos) i skręta oraz oczywiście nie podawanie takich rzeczy jak skype, gg i numer telefonu. Grzyb wie, czy jakiś psychopata nie zacznie Ci wysyłać dziwnych wiadomości i esemesów po nocach.
Oprócz danych osobowych n-k nie udostępnia żadnych cennych informacji (tylko, co jest cenniejsze, hm?). Mowa była również o zainteresowaniach, ale nikomu z reguły nie chce się wypełniać tego pola. Można przewertować listę znajomych, ale jak ktoś ma ich ponad setkę – bądźmy szczerzy – nikomu nie będzie się chciało przez to przebijać. A przynajmniej nie na razie, póki serwery działają tam jak działają. Padły też zainteresowania wynikające z edukacji, ale, choćby na moim przykładzie, można wskazać „pewne" rozbieżności – Liceum Profilowane Elektroniczne i Filologia Polska. Właśnie.
Załóżmy abstrakcyjną sytuację. Siedzisz przed kompem, ale nie masz ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Jednak nie tylko to – chcesz, żeby nikt nie wiedział, że serfujesz po stronach internetowych. Nie, nie wystarczy wyłączyć komunikator internetowy (czy w zasadzie – komunikatory: GG, Skype, Gtalk, Jabber i tak dalej).
Punkt pierwszy – jeśli słuchasz muzyki, wyłącz scrobblera. Jeśli jakiś Twój znajomy będzie chciał się upewnić, że jesteś przed kompem, zajrzy na Last.fm z całą pewnością.
Punkt drugi – nie wchodź na Facebooka. Dziad informuje, że jesteś online i właśnie przeglądasz stronę ze swoim profilem. Jeśli używasz Flocka to przestań, przecież automatycznie cię zaloguje do Facebooka, Flickra, Twittera i pewnie paru innych, prawda?
Punkt trzeci – nie zapomnij przestawić na deviantARCIE statusu na ‚Invisible'.
Jestem pewien, że jest tego więcej (wszak to był tylko przykład) – Wasze sugestie proponuję zamieścić w komentarzach.
Generalnie więc rzecz biorąc, coraz trudniej w Internecie ukryć swoją obecność. Serwisy jak Twitter czy Remember The Milk! (a w zasadzie ich połączenie) kuszą do bycia w sieci nawet nie będąc przy komputerze (telefon z funkcjami wysyłania i odbierania esemesów załatwia sprawę), a np. jadąc tramwajem na uczelnię. Jasne, że istnieje stopniowanie dostępu do danych (przynajmniej w przeważającej liczbie serwisów), ale coraz rzadziej przywiązuje się do tego wagę. Jak wiele można się dowiedzieć? Sporo. Wystarczy się samemu zastanowić – nasza-klasa (imię, nazwisko, wiek, miejscowość, edukacja, znajomi), kalendarz Google (gdzie i kiedy można się Ciebie spodziewać, w czyim towarzystwie, z jakiej okazji etc.), Twitter (w jakim miejscu się znajdujesz, dlaczego, co tam robisz i dokąd zmierzasz [oczywiście zakładając, że takie informacje albo przynajmniej ich część się tam wprowadzi, a nie np. "dłubię w nosie"]), Twój blog (imię, nazwisko, wiek, miejscowość, zainteresowania, poglądy polityczne, wyznanie) etc. etc. Wszystko zależy od samego człowieka i informacji jakie wprowadza, czy bada w jakim stopniu „dzieli się nimi" z innymi ludźmi i czy w ogóle przywiązuje wagę do prywatności.
W chwili obecnej największym problemem dotyczącym zabezpieczania swoich danych jest spam (chodzi tutaj więc konkretnie o adres e-mail). Napisałem największym bo takim, z którego zdają sobie „zwyczajni użytkownicy internetu", jak choćby moi rodzice. Dopóki prywatność będzie cenna wyłącznie dla, że tak pozwolę sobie to ująć, „wtajemniczonych użytkowników internetu", to nie będzie ona problemem. Dopóki „zwykli ludzie" nie zwrócą uwagi na zabezpieczanie swoich danych osobowych, to nie będzie to problemem. Póki co, liczy się dobra zabawa i możność zobaczenia fotek ludzi, z którymi chodziło się kilka czy kilkanaście lat temu do jednej klasy. Jasne, że fajnie jest się dowiedzieć, co też ciekawego u nich słychać, jak się miewają, jak miewają się ich znajomi, ich dzieci, dzieci ich dzieci i tak dalej. Pytania na dzień dzisiejszy: ile przyjdzie nam za to zapłacić i gdzie kończy się użyteczność, a zaczyna realne niebezpieczeństwo?
“Wpis, niestety, nie był przez nikogo sponsorowany ;(”