Ta część Kulturki… miała być poświęcona zupełnie innemu tematowi, już opracowanemu i przygotowanemu do publikacji, ale… co się odwlecze, to nie uciecze. Nie sposób chyba przejść obok bez słowa, wobec aktualnych wydarzeń, a właśnie także nim chciałbym poświęcić odrobinę miejsca na tym blogu.
Zapalony kilkoma opiniami zasłyszanymi w radiu, wyczytanymi w gazetach czy na blogach innych blogerów, chciałem zasiąść i napisać o, temacie niezwykle ostatnio popularnym, Tybecie. Każdy plus minus wie, o co chodzi, każdy – czy chciał czy nie – musiał natknąć się na informacje donoszące o kolejnych represjach, o tłumieniu jednego buntu i narodzinach następnego i tak dalej. Genialna pożywka dla dziennikarzy, temat na parę dobrych tygodni. A teraz doszła im jeszcze Białoruś.
Abstrahując jednak od naszych wschodnich sąsiadów i skupiając się bardziej na meritum, jakim chciałbym, żeby stała się sytuacja zaistniała w Tybecie, muszę się jakoś ustosunkować. Mógłbym przytoczyć tu wiele opinii z jakimi można było spotkać się na różnych blogach. Skrajnych, wyważonych, przepełnionych emocjami i racjonalistycznie suchych. Przytoczę jednak tylko dwa wpisy, które wywarły na mnie, może nie największe, ale najważniejsze wrażenie:
- Banner na blogu Brochy
- Wolny Tybet, wolne żarty na blogu Patrysa
Dlaczego akurat te dwa? Banner z prostego powodu – Brocha w kilku zdaniach wyraził swoje zdanie. Krótko i na temat. Odniósł się też do sprawy, od której de facto wszystko się zaczęło, a o której coraz częściej się zapomina. Jest masa ludzi śliniących się w krzyku „to nie w porządku, co robią Chińczycy". Ale co oni robią? Przygotowują się do igrzysk olimpijskich. Od tego (w domyśle – od przyznania Chinom olimpiady) wszystko się zaczęło i nie można o tym zapomnieć.
Wolny Tybet… natomiast uświadomił mi, że istnieje też spojrzenie na sprawę z drugiej strony. Na początku pomyślałem sobie „jak to? to jest ktoś, kto uważa, że Chiny postępują OK"? Nie, nie w tym była rzecz. Patrys trafnie wytyka – nie banerem na stronie, nie pomarańczową apaszką, nie, cytując, znaczkiem na zderzaku malucha. Zmusza do zastanowienia się: czy pierwszy lepszy Tybetańczyk, orientacyjnie, potrafiłby wskazać Europę, o Polsce czy którychkolwiek miejscowościach nie wspomnę? Każe myśleć: czy któregokolwiek z nich obchodziłaby analogiczna sytuacja, w dajmy na to, Opolskim, Kujawsko-Pomorskim, czy moim rodzimym Dolnośląskim?
Nie poruszałem tego tematu, stwierdziłem że muszę go przemyśleć. I myślałem, zastanawiałem się, grzebałem w różnego rodzaju źródłach, ale wciąż nie potrafiłem się opowiedzieć. Nie umiałem dostrzec: dlaczego miałbym wybrać którąkolwiek ze stron? Z jednej myślałem sobie, że jestem małym człowieczkiem, co ja mogę zrobić? Wyjdę na ulicę, powyję do księżyca, rzucę butelką w babcię wychodzącą z hipermarketu i wrócę upić się do domu. Czy to pomoże Tybetowi? Z drugiej drążyło mnie, że siedzenie w domu i dłubanie w kinolu z całą pewnością niczego nie zmieni, że krytykowanie tych, którzy coś zrobić chcą, choćby był to baner na stronie, pomarańczowa apaszka czy, cytując, nalepka na zderzaku malucha, do niczego nie prowadzi i naraża mnie na bycie najzwyczajniejszym w świecie hipokrytą (względem tego, co przytoczyłem w pierwszej części Kulturki…).
Przelała się szala. Nie sposób opowiedzieć się za którąkolwiek ze stron bez pewnych kompromisów, przymrużeń oka i oczywiście – krytyki „tych drugich" (krytyki rozumianej w jedną i drugą stronę). Przy okazji okazało się, że „coś się w tej studenckiej braci dzieje", że nie jest tak źle i coś się organizuje. Mowa o Manifestacji – RATUJ TYBET, która ma się odbyć 3 kwietnia. Godzina się ustala, nie omieszkam o tym napisać.
Tak, wezmę udział w manifestacji. Zdaję sobie sprawę, że jednym wyjściem z domu nie zmienię świata, że nie zatrzymam kul, że nie sprawię, że ludzie przestaną patrzeć na morderstwa na oczach całego świata, jak na świetny interes. Ale zrobię coś. Wyjdę na ulicę i pokrzyczę sobie, że się z tym nie zgadzam. Może to nikogo nie obchodzić – mnie obchodzi. Nie zgadzam się na sytuację w Tybecie, nie zgadzam się na takie traktowanie ludzi, nie zgadzam się na bojkotowanie tej sprawy i nie zgadzam się, że nic nie mogę. Mogę bo jest mnie więcej. A właściwie, jest więcej takich jak ja. Wszystko rozbija się o jedną i tylko jedną rzecz – o podjęcie decyzji.
To jest pole, na które nikt nie ma wpływu i nie może wywrzeć presji. Sam miałem problemy z jej podjęciem i wiem, że nie jest to proste. Trzeba dokonać wyboru w zgodzie ze swoim własnym JA, rozważając wszystkie za i przeciw. Zaakceptowałem wszystkie przeciw i przyjąłem je do wiadomości, to jednak nie zmienia faktu, że chcę coś zrobić. Choćby było to tylko wyjście na ulicę i dołączenie do manifestacji. Nie jestem obojętny, nie czuję się lepszy.
[EDITED] – 07 kwietnia 2008