Już jakiś czas temu postanowiliśmy z Katie, że wybierzemy się na nowego Harrego, kiedy tylko pojawi się w kinach. Jako że jednak wielkiego parcia nie było, poszliśmy trochę po premierze, dzięki czemu udało się nawet usiąść w jakichś sensownych miejscach. Każdy pewnie plus minus pamięta, że już poprzednie części były mroczne, ale ta ostatnia, podzielona na dwie, część miała być w ogóle super mroczna, myślę, że może nawet mroczniejsza niż Zmierzch! Faktem jest, że nawet logo WB, a więc sam początek seansu1, było zgniłe jakieś i rozpadające się.
Uwaga na spojlery, bo sieje tu nimi niemiłosiernie.
Pamiętam swoje zawody, kiedy dostałem w swoje ręce tę książkę. Najpierw się zawiodłem, bo była grubsza od pozostałych i nie mieściła mi się już na półce.
Drugi zawód, to treść — zalatywało fragmentami traktującymi o postępach Froda we Władcy Pierścieni, a więc… nuda, straszna nuda.
Trzeci zawód, to fakt, że Harry przeżył — od pierwszej części było wiadomo, że ma zginąć, ale przeżył. Niesamowite! Nieprzewidywalne! Nudne… Naprawdę nie można było go uśmiercić? C’mon!
Czwarty zawód, to samo zakończenie — nic nie wiemy o głównych bohaterach poza tym, że się rozmnożyli i rozchmurzyli, bowiem bez Voldemorta życie ich teraz to istna sielanka. Tak przynajmniej trzeba założyć z ich ucieszonych mich, kiedy stoją na dworcu i posyłają swoją dzieciarnię do Hogwartu.
Dlatego też moje oczekiwania względem filmu nie należy do nazbyt wygórowanych — miałem po prostu nadzieję, że nie będzie tak nudno, jak w książce. To wszystko. I przyznać trzeba, nie zawiodłem się. Po wyjściu z seansu mogłem śmiało powiedzieć — „Podobało mi się”. Serio. Jako widowisko, zapewnia wszystko, czego można od niego oczekiwać — jest jakaś tam akcja, są niezłe efekty, w miarę trzymająca się kupy fabuła i nawet nie najgorsze aktorstwo. Polecam fanom serii, a tym, równie jak ja, zawiedzionym książką, najbardziej (:
MWS: 3/3
-
Po 30 minutach reklam. ↩︎