Pro(szę Cię…)krastynacja
Nie pisałem już od tak dawna, że czuję się niemal winny patrząc na pustkę przed oczami.
Swoją drogą, tryb pełnoekranowego pisania w WordPressie naprawdę pozwala skupić całą uwagę na zadaniu głównym tego wieczoru – pisaniu. “Po prostu pisz” u dołu też jest zachęcające. Pomaga.
Od tego w sumie chciałem też zacząć. Od pewnego czasu, nie wiem od jak dawna, ukuty został nowy mem, zwany powszechnie prokrastynacją. Nagle okazało się, że ¾ ludzkości, które ma to szczęście, że jest w posiadaniu dostępu do Internetu, woli sadzić sztuczną marchewkę w kretyńskiej, odmóżdżającej grze, której zadaniem nie jest rozrywka jako taka (naprawdę nie wierzę, że dla kogoś to może być “rozrywające”), tylko ohydny, ordynarny marketingowy sposób na przyklejenie człowieka do monitora i zmuszanie go do oglądania reklam. Problem jednak rozrósł się do olbrzymich rozmiarów i w końcu dotarł do punktu, w którym zaczęło mnie to deczko uwierać.
Nie zrozumcie mnie źle – ludzkie zidiocenie całkowicie mnie nie rusza i generalnie dopóki coś nie dotyka mnie osobiście, to nie poświęcam temu żadnej uwagi (spytajcie moją narzeczoną jeśli mi nie wierzycie). Zdarzają się jednak wyjątki od tej reguły i to jest jeden z nich. Kontynuuję.
Otóż tej wszechobecnej niemożności wykonania zadania, które ma się wykonać, zaczął towarzyszyć wysyp wszelkiej maści cwaniaczków, którzy oferują swoje magiczne, nieprawdopodobne i niesamowite sposoby na jej przezwyciężenie. A kiedy ktoś zarabia na głupocie, to już zaczyna mnie to uwierać – szczególnie zaś fakt, że ten ktoś wpadł na to przede mną i robi to na tyle skutecznie, że faktycznie na jego konto trafiają jakieś pieniądze.
Będąc jednak idealistą i ideowcem, nie mógłbym zasnąć z czystym sumieniem wiedząc, że sprzedaję coś całkowicie zmyślonego, nieprawdziwego i, w większości przypadków, głupiego.
Fakt pozostanie faktem, że wiele cyfr na koncie potrafi jednak ten sen znacząco poprawić – pod warunkiem wszakże, że nie są to cyfry na debecie.
Wspaniałomyślnie postanowiłem jednak zaserwować swoją złotą poradę i, o dziwo, nie wiąże się ona z jakimkolwiek systemem w pięciu, dziesięciu czy tysiącu krokach, ani nie kosztuje nawet złamanego grosza. Niesamowite, wiem.
I have #procrastination solution here and I won’t take a penny for this: “just do the fucking thing”. Simple, huh?
– via twitter)
Pan Bovary
Kate wynalazła interesującą inicjatywę, jaką jest Ekostraż. Obydwoje jesteśmy miłośnikami zwierząt, więc jej wstąpienie tam było tylko kwestią czasu. Cała inicjatywa jest podobna do policji dla zwierząt, jaką można spotkać na przykład w USA czy UK, tylko że “podobna” jest odrobinę na wyrost. W USA czy UK jest to służba państwowa, usankcjonowana prawnie i administracyjnie – u nas mamy standardowe średniowiecze i opóźnienie w rozwoju.
A więc wolontariat.
Nie zrozumcie mnie źle – popieram tę inicjatywę całym skromnym, wrednym i paskudnym sercem – ale to po prostu nie powinien być wolontariat – to powinna być służba państwowa. Taka sama jak policja, pogotowie ratunkowe czy straż pożarna. Z przywilejami prawnymi do kastracji, obcinania kończyn i kar cielesnych dla ludzi, którzy się pastwią, zaniedbują lub robią zwierzętom krzywdę w jakikolwiek inny sposób.
Ktoś powie, że nie ma na to pieniędzy – ja powiem, że 1% z podatków wystarczy, a gdyby dorzucić do tego jeszcze alternatywę dla emerytury dla bandy pierdzieli i zboczeńców w sutannach czy innych obszczanych związków wyznaniowych, do których i tak nikt normalny nie należy, to 0,3% podatku na ratowanie i pomoc zwierzętom wybrałby gros ludzi – nie ma co do tego cienia wątpliwości.
Problem w tym, że w tym kretyńskim, zaściankowym państwie nikt nie ma interesu w tym, by zwierzętom pomagać. Wokół Kościoła, czy religii w ogóle, można zrobić biznes, bo czego jak czego, ale ciemnoty tam nie brak — wokół pomocy zwierzętom już takiego biznesu się nie zrobi.
Notabene z tego samego powodu – ciemnoty nie brak. Wielu ludzi uważa na przykład, że zwierzęta nie posiadają takich odczuć jak ból, cierpienie, itp. Pozostawię to bez dalszego komentarza.
Fotka do tego wpisu przedstawia Pana Bovary – około siedmioletniego kotka, którego przygarnęliśmy do tzw. domu tymczasowego. Nie mamy niestety obecnie warunków do posiadania zwierzaka na stałe, 30 metrów kwadratowych, ale możemy jakiegoś przechować i pomóc najlepiej, jak potrafimy do czasu, aż znajdzie nowy dom. Pan Bovary szuka domu stałego, po szczegóły odsyłam jednak na jego stronę Ekostraży.
Czy musi być coś więcej?
Tematyka wiary i jej braku w historii tego bloga przewijała się wielokrotnie, choć jeszcze nie udało mi się odtworzyć żadnego ze starych wpisów (spokojna głowa, wszystko w swoim czasie). W każdym razie, często spotykam się z całkowicie irracjonalnym w mojej ocenie poczuciem strachu przed… niebytem. Przyznaję szczerze, że będąc ateistą całe moje życie, zwyczajnie nie mam z tym problemu. Przeważnie posługuję się w życiu dużą dozą zdrowego rozsądku, logiki i sceptycyzmu – i muszę wam powiedzieć, że to cholernie pomaga przyjmować rzeczywistość taką, jaka jest.
Punktem do którego zmierzam, jest proste pytanie – jak to było, kiedy cię nie było?
Odpowiedź zdaje się być całkowicie bezproblemowa w przypadku momentu przed narodzinami – przestaje taką być w momencie, kiedy dotyczy śmierci. W jakiś sposób zakończenie życia miałoby się różnić od czasu sprzed narodzin – nie dostrzegam tylko, jaki miałby to być sposób i skąd miałby się wziąć?
Oczywiście argumentem nie jest dla mnie książka, szczególnie zaś ta niskich lotów, spisana przez półanalfabetów, pasterzy i rybaków jakieś 2000 lat temu na skrawku pustyni, który z jakichś kosmicznie niewytłumaczalnych w żaden logiczny sposób względów miał być ich ziemią obiecaną.
W zasadzie przykre jest dla mnie, że religia sprowadza się i skupia na tak przyziemnych ludzkich odruchach jak strach przed nieznanym, obawa przed śmiercią i tym podobne. Nie jest dla mnie przykre, że tak jest, przykre jest dla mnie to, że ludzie często próbują dostrzec w niej drugie dno, którego tam nie ma. Wszelkie dobre rzeczy, jakie ludzie chcą widzieć w wierze, wypływają od nich samych. Wiara w żaden sposób nie determinuje tego, jakim jest człowiek. Po co jest więc w ogóle?
Żyjemy w niesamowitych czasach, kiedy postęp technologiczny jest tak szybki, że film sprzed dwóch lat musi zyskać miano kultowego, żeby jego fani mogli przymrużyć oko na zawarty w nim stary sprzęt i nieaktualne powiedzonka. Żyjemy w niesamowitych czasach, kiedy nauka odpowiada na najbardziej fundamentalne pytania, jakie człowiek może sobie postawić i na które szukał odpowiedzi od momentu, w którym nastąpiła specjacja i stał się niezależnym gatunkiem. Żyjemy w niesamowitych czasach, kiedy podróż z jednego do drugiego państwa trwa krócej, niż z jednego do drugiego końca miasta. Ten niesamowity otaczający nas świat, nieprawdopodobnie piękny i nieskończenie interesujący, niepozbawiony skaz, ale nie będący obiektem w żadnej mierze pozbawionym nadziei… Czy naprawdę musi być coś więcej?