Książki Terryego Pratchetta mają w sobie takie dziwne coś, co powoduje, że dławię się i duszę nad nimi, z bliżej niewyjaśnionych powodów. Jednym z nich rzecz jasna, domniemywam, jest poczucie humoru, jakie zostało w nich zastosowane. Terry miewa książki z serii Świata Dysku lepsze i gorsze. Zdarzyło mi się natknąć na jedną czy dwie, które nie wprawiły mnie w konwulsyjne drgawki. Można jednak uznać to za wyjątki potwierdzające regułę, czy jeśli ktoś woli meteorologię, anomalia.
Jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z Terrym i jego Światem Dysku, nawet nie wiecie, co tracicie. Mort jest jedną z tych niewielu książek, która nie tylko wprawia w doskonały nastrój i wyżej wymienione dolegliwości, ale również zmusza do pewnych refleksji. W całym tym odmiennym świecie, wszystko jest lustrzanym odbiciem… naszego. No, może w nieco skrzywionym zwierciadle ;)
Na koniec małe cytaciki i odnośnik dla żądnych więcej:
NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI. JESTEM TYLKO JA. (Śmierć)
Kiedy się jest bogiem, nie trzeba się tłumaczyć.
- Moja babcia mówiła, że umrzeć to jakby zasnąć – oświadczył Mort z odrobiną nadziei w głosie.
- TRUDNO MI TO STWIERDZIĆ. NIE ZDARZYŁO MI SIĘ ANI JEDNO, ANI DRUGIE. (Śmierć)
MWS: 10/10