Wzięło mnie dzisiaj na oglądanie dwóch DVD z koncertów Godsmacka. Jak patrzyłem co Shannon Larkin robi na garach, to mi szczęka opadła. Ale zacznijmy od początku (:
Perkusiści nie mają łatwego życia. Właściwie, takie odnoszę wrażenie, często są pomijanym składnikiem zespołu. Jest tam sobie jakiś koleś z tyłu, trzyma w łapkach dwie pałeczki i uderza w te bębny i talerze w miarę rytmicznie. Pierwszy raz na tego „człowieka z cienia" zwróciłem uwagę za sprawą zespołu Nirvana i ich perkusisty Dave’a Grohla. Do tej kapeli jednak wrócimy, gdyż chciałbym utrzymać jako taki porządek chronologiczny.
W latach 60-tych najbardziej znanymi zespołami były The Beatles, The Rolling Stones, The Who, The Animals etc. Nie ukrywam, że moimi ulubieńcami są Beatlesi, ale Ringo nie należał do najbardziej twórczych perkusistów (należy jednak pamiętać jakiego dał czadu w utworze “Helter Skelter” z Białego Albumu). Zresztą, nie on jeden. Tym, który najbardziej rzucał się w oczy z całą pewnością był Keith Moon. W ogóle The Who, moim zdaniem, grało w tamtych czasach najostrzejszą muzę.
Wiadomo, nastały lata 70-te i nadszedł czas takich kapeli jak Led Zeppelin czy Deep Purple. Właśnie wtedy zaistniał jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, perkusista świata – John Bonham. To, jak bardzo wymiatał, można zobaczyć np. tutaj, czy tutaj, czy choćby włączając sobie utwór “Moby Dick”.
W latach 80-tych pojawia się nowość – Metallica. To właśnie w jej składzie za garami zasiada Lars Ulrich i pokazuje, że umie grać. Może nie jest on szczytem możliwości technicznych, ale who cares? Nie jestem jakimś wielkim fanem Metalicznych, ale Lars gra z siłą godną podziwu (: Pod koniec lat 80-tych, konkretnie w roku 1989, pojawia się pierwszy album Nirvany, Bleach. Co prawda na garach zagrał tam Chad Channing (choć nie w całości – w kilku utworach zagrał Dale Crover), ale jest to moment, w którym zespół wychodzi z podziemia.
Do ekipy dołącza Dave Grohl, który wcześniej znany był z młócenia w mało znanym Screem (: W nowym zespole miał proste zadanie – grać jak najmocniej, co też czynił z prawdziwą pasją. Usłyszeć to można nie tylko na takich utworach jak “Smells…” (Nevermind), “Lithium” (Nevermind) czy “Rape Me” (In Utero), ale warto też wsłuchać się w to, co robi w takim utworze jak “Scentless Apprentice” (In Utero), w którym de facto opracował rytm.
Po rozpadzie Nirvany, Dave zajął się solową karierą. W 1995 roku nagrał i wydał album Foo Fighters, który po czasie przeobraził się w zespół. Ponieważ Grohl zajął się grą na gitarze i wokalem, niektórzy mogliby pomyśleć, że przestał grać na perkusji. To nie prawda – Dave przypomniał o sobie w takich projektach jak Probot [klik], Queens of the Stone Age [klik], Tenacious D [klik], a także z Juliette i The Licks. Nie wiele wiem o pierwszym perkusiście Foo Fighters, wiem jednak że odszedł i w jego miejsce przyszedł Taylor Hawkins. Teraz pytanie – czy były perkusista, takiej klasy jak Dave, mógłby przyjąć na bębny kogoś słabego? Zastanówmy się. Kończąc temat FF, dorzucam link do znakomitego drum solo w wykonaniu Taylora, Dave’a i kolesia z kapeli Bad Brains.
Jak wspomniałem na samym początku tego wpisu, tym co skłoniło mnie do jego naskrobania jest głównie perkusista Godsmacka, Shannon Larkin. Kapela jest raczej mało znana w Polsce, choć można ją kojarzyć z filmem Król Skorpion czy grą Prince of Persia: Dusza Wojownika, w których współtworzyli ścieżki dźwiękowe. Shannon dołączył do zespołu przed nagrywaniem trzeciej płyty – Faceless, z której to pochodzi najpopularniejszy utwór Godsmacka, I Stand Alone. Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy DVD “Changes”, nie mogłem uwierzyć, że ten koleś gra w taki sposób. To jest po prostu coś niesamowitego. Na zakończenie zachęcam do obejrzenia małego show, jakie zrobili na koncercie wraz z założycielem zespołu, Sullym Erną (który w swej przeszłości również miał młóckę na garach). Aż miło popatrzeć (: