Pozwolę sobie zacytować wydawnictwo Amber z 1990 roku:

Najlepsza książka Philipa K. Dicka [...]

Wiem, cytat nie powala długością, ale mówi praktycznie wszystko. Ciężko mi napisać, czy jest to najlepsza książka Dicka, z całą pewnością jednak, najambitniejsza. Cała wykreowana tam rzeczywistość jest złudna, zdradliwa, a przede wszystkim – fantastyczna. Motywy z cofaniem się czasu, rozpadem rzeczy materialnych i całkowitym młynem myślowym, wprowadzają w całkowity zamęt. W pewnym momencie straciłem całkowicie wątek, nie miałem pojęcia co się dzieje, dlaczego i jakim cudem. Nie zmieniło to jednak faktu, że książkę czyta się z zapartym tchem. Pojawiają się tam też takie smaczki, jak płatny sprzęt na monety – wyobraźnie sobie, że aby skorzystać z prysznica, musicie wrzucić złotówkę ;)

Podobało mi się wykorzystywanie mocy paranormalnych, jak jasnowidztwo i grupowanie ludzi, którzy potrafią ich działanie niwelować. Tytułowy Ubik jest praktycznie wszystkim, a reklamy-wstawki przed kolejnym rozdziałem, po prostu rozbrajają. Trochę mi się śmiać chciało, jak czytałem o telewizorze 3D (to akurat fajna sprawa) z dźwiękiem… polifonicznym. Tak czy siak, czytało się lekko, przyjemnie, a zagadkowe zakończenie daje do myślenia. Czy jednak było lepiej, niż w „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach"? Chyba jednak nie.

Jestem w trakcie czytania „Ostatniego Pana i Władcy", który jest zbiorem jego opowiadań. Jak na razie, trafiłem tylko na jedną słabą sztukę – „Król Elfów". Jeśli chodzi o resztę, to uderza mnie prostota z jaką Dick pisał. Niektóre, nawet najbardziej nieprawdopodobne rzeczy, opisuje ze stoickim spokojem, jakby było to zupełnie naturalne. Polecam szczególnie „Złotoskórego", choć o tym będzie następnym razem w Przeczytanych (;

MWS: 9/10