Nie będę nawet próbował zgrywać ważniaka i przechwalać się na łamach swojego zakurzonego kąta w sieci, coby zacząć przykładowym zdaniem: “Najwybitniejszy autor…”. I tak dalej.
Jestem nędznym chłystkiem, który o Kurcie Vonnegucie dowiedział się w dniu jego śmierci, za sprawą wpisu Maćka. Dopiero teraz mogłem dostrzec wszystkie smaczki tego wpisu – od tytułu poczynając, a kończąc na ostatnim zdaniu – “Kurt Vonnegut nie żyje. Zdarza się”. Teraz wiem. I tak dalej.
To zaskakujące, że człowieka może coś czasem zaskoczyć. Byłem sceptykiem, nie ukrywam, ale tylko do momentu przeczytania pierwszego rozdziału. Po nim wiedziałem już, że “o w mordę jeża”! I rzeczywiście.
Zgrabne przejścia, przeniknięcia wręcz, zwroty, zabawne momenty w niezabawnych sytuacjach, kosmici i księżycowy krater w mieście. Jedyne, co jestem w stanie ująć trochę bardziej składnym językiem, to niepodważalny fakt, iż “Rzeźnia” odbiła na mnie piętno i teraz czuję głód. Nie wiem, czy było to zamierzeniem Byte’a aby zapoznać kogoś z Vonnegutem. Jeśli nie, to mu się udało. Zdarza się.
Na Allegro licytuję “Kocią kołyskę”, szykuję się na wyjazd do Centrum (nie lada wyprawa ;P) do mojej kochanej Mediateki i wyszarpanie z niej łupów podpisanych jego nazwiskiem. I tak dalej.
Jak wrażenia? Fenomenalne, zabawne i wzruszające. Poza tym – czy wy też nie macie pojęcia kim do diabła jest Kilgore Trout? Zdarza się.
MWS: 10++/10
Polecam. Wszystkim. Bez wyjątków. I tak dalej.