Czym jest ironia losu mam okazję odczuwać na własnej skórze dokładnie w tej chwili. I w tej też. I w kilku jeszcze następnych również, jak mniemam. Wiadomo.
Pierwszego września ubiegłego roku wróciłem cały happy z Cardiff. Już w sierpniu wiedziałem, że wracam, jako student bla bla bla i tak dalej. Prawda jest jak gorzka herbata — mogłem nie wracać. Studia rzuciłem w styczniu tego roku i wiele wskazuje, że do stolicy Walii powrócę niczym bumerang. Skąd to wszystko?
Otóż, złożyło mi się papiery na UWr. Jednym z nich były Stosunki Międzynarodowe (nazwa mi się spodobała), ale jak się miało okazać dzisiaj, nie dostałem się. Zostały jeszcze dwa kierunki, ale w zasadzie na 99,9% nie dostanę się na nie, co owocuje sytuacją, w której jestem. W sensie — po prostu jestem. To wszystko.
Chętnie zaczepiłbym się do jakiejś roboty z kompami w rolach głównych. Cholera, siedzę i w necie i Linuksie już kawałek czasu i myślę sobie, że przecież nikt nie rodzi się z wszechwiedzą. Gdzieś też nauczyć się czegoś, w praktyce rzecz jasna, trzeba, poznać nieznane również, a do stracenia nie mam w tej chwili nic. I to dosłownie. Póki co, czytam sobie raz jeszcze dokładnie co napisał Piotr.
Znam mniej więcej realia, bo już na Wyspach byłem, niemniej jednak, przyznam się bez bicia, czułbym się znacznie lepiej mając jakąś przyzwoitą pracę, zamiast sprzątać w jakimś hotelu. Dziwne, wiem (:
W zasadzie plan jest bardzo prosty. Pisałem już na blogu o Australii. Teraz piszę o tym poważnie. Rozmawiałem z bratem i zaraziłem go swoją wizją. Dowiedzieliśmy się więcej u pośrednika, jak wygląda sprawa kosztów i stwierdziliśmy… Cholera, to realne. Wracając — jadę do Cardiff, zaczepiam się do jednej+ pracy, zaciskam pasa i odkładam jak najwięcej kasiorki się da. W ok. grudnia wracamy z bratem do Polski, na stałe pozostawiając stolicę Walii za nami, dogrywamy szczegóły wylotu z pośrednikiem i… Czekamy. Czekamy na odlot do Sydney. Tam czeka kurs językowy, College i, mam nadzieję, reszta mojego życia (:
Na zakończenie, standardowo jak to bywa w “Hej! co słychać? ;)”, odrobina muzyki. Dosłownie — pierwsza płyta Comy.
To wszystko.