“Poruszająca historia zwyczajnej miłości niezwyczajnych ludzi.”
Sam pomyślałem sobie z początku, że to jakieś cholerne romansidło dla kobiet w średnim wieku. Dodajmy do tego, kobiet sukcesu, kasiastych i którym do szczęścia brakuje już wyłącznie tej jedynej, niepowtarzalnej, bla bla bla, miłości. Serio, tak sobie myślałem, ale tylko do czasu, kiedy zacząłem czytać. Wtedy coś się stało. Coś dziwnego. Wciągnęło mnie (:
“Miłość ponad czasem” jest debiutem literackim profesor Columbia College Chicago Audrey Niffenegger. Debiutem cholernie udanym, należy dodać. Zanim napiszę coś więcej od siebie, pozwolę sobie wstawić taki cytat:
Clare, urocza studentka sztuk pięknych i Henry, niekonwencjonalny bibliotekarz, spotkali się po raz pierwszy, gdy ona miała sześć lat, a on trzydzieści sześć. Kiedy Clare skończyła dwadzieścia trzy, a Henry trzydzieści jeden – zostali małżeństwem. Choć wydaje się to niemożliwe, jednak jest prawdziwe. Henry bowiem to jedna z pierwszych osób na świecie, u których wykryto rzadkie zaburzenie genetyczne: od czasu do czasu jego biologiczny zegar uruchamia się na nowo i Henry przemieszcza się w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość.
Odmierzając swoją miłość kolejnymi spotkaniami, oboje za wszelką cenę próbują wieść normalne życie. Ale czy może liczyć na normalność człowiek, który jest niewolnikiem własnego ciała, a przede wszystkim nagłych podróży w czasie…
– Świat Książki, Warszawa 2004
Brzmi nieźle? Jest niezłe. Miałem świetny ubaw czytając tę książkę, ale było w niej coś jeszcze. Nie chodziło wyłącznie o niezwykle barwne kreacje bohaterów, niesamowity polot w przeróżnych sytuacjach etc. Chodziło też oto, że Audrey Niffenegger w genialny sposób bawiła się czasem. W niektórych miejscach, takie odniosłem wrażenie, trafiłem na pewne nieścisłości, ale przy takiej ilości akcji można przymrużyć na nie oko. Gorąco polecam, wszystkim jak leci (:
MWS: 9/10