Jak powszechnie wiadomo, jestem ateistą. Długi, długi czas wychodziłem z założenia, że nikogo nie powinno interesować w co wierzę lub nie, a i ja nie będę pakował swojego wielkiego nochala w czyjąś wiarę. Czasami czułem się nawet lekko zażenowany (szczególnie przy jakichś uroczystościach, jak np. ślub), że nie wierzę, że nie znam tych wszystkich śmiesznych religijnych obrządków, że nie umiem się przeżegnać, że z Biblią miałem do czynienia po raz pierwszy w szkole, przy analizie jej fragmentów (a już bardziej konkretniej całkiem niedawno, już na studiach) i tak dalej. Nie będę się tu rozczulał, ale nie zawsze było łatwo wytłumaczyć komuś, że się nie wierzy i że w kościele było się dwa, czy trzy razy w swoim życiu.

Dla mnie bycie ateistą nie jest czymś wyjątkowym. Znaczy, ja po prostu wychowałem się w ateistycznej rodzinie i nie wierzenie w Boga, można rzec, mam we krwi. W moim domu nie znajdzie się wiszącego Jezuska (świecącego w nocy), obrazu matki Boskiej (prędzej obrazki z psami), czy fotki byłego papieża Jana Pawła II otoczonej świeczkami. Czasami było mi nawet z tego powodu jakoś tak wstyd, że tylu ludzi wierzy, a ja nie. Do czasu.

W grudniu ubiegłego roku związałem się z dziewczyną (również ateistką swoją drogą, ale nawróconą [nie przeze mnie ;P]), która stwierdziła, że koniecznie muszę przeczytać „Boga Urojonego" Richarda Dawkinsa. Nie protestowałem. Raz, że lubię czytać, dwa, spodobał mi się tytuł (:

Książka jest napisana bardzo prostym, często żartobliwym językiem. Podpiera Dawkins swoje argumenty (stosowane przeciw argumentom religijnego światka, czyli de facto kontrargumenty) licznymi przykładami, historyjkami z życia wziętymi i tym podobnymi. Tylko miejscami było mi ciężko przebrnąć przez niektóre rozdziały, szczególnie ten związany z astronomią, ale głównie dlatego, że niewiele rozumiałem (choć zdaje się, że ogólny sens wyłapać mi się udało – czemu na tak olbrzymi wszechświat, ktoś miałby wybrać sobie jeden konkretny układ, jedną konkretną planetę, a w niej, jeden konkretny naród?). Nie mam pojęcia jak na tę książkę reagują osoby wierzące, szczególnie te ortodoksyjnie, ja zwyczajnie z większością się zgadzam. W zasadzie nie przypominam sobie, czy znalazła się w tej książce treść napisana lub przytoczona przez Dawkinsa, z którą bym się nie zgodził.

Mnie „Bóg urojony" nadał sens niewierzenia. Dzięki niej zrozumiałem, że bycie ateistą nie tylko nie jest żadnym wstydem, ale wprost przeciwnie. Wiele lat byłem ateistą i nie do końca rozumiałem, o co w tym chodzi. Teraz sprawa się wyjaśniła i bardzo mi się to podoba.

Cóż mogę rzec? Polecam wszystkim, niezależnie od wyznania. Wierzącym, ateistom, agnostykom, czy ludziom rozdartym w swojej wierze/niewierze. Czasem warto się nad pewnymi sprawami zastanowić i zobaczyć jak coś wygląda z zupełnie innego (przeciwnego?) punktu widzenia.

Na zakończenie, ankieta (:

Jesteś osobą wierzącą?

  • Tak
  • Nie

MWS: 3/3