Richard Bachman brzmi raczej nijako, ale kiedy dodaje się: to pseudonim Stephena Kinga, od razu zmienia się postać rzeczy. A przynajmniej można mieć taką nadzieję.
Podobno do napisania Wielkiego marszu inspiracją była rzeczywista sytuacja zaistniała w trakcie II wojny światowej, którą nazwano Marszem śmierci. Tyle, że przytoczony link odnosi się do innych wydarzeń. Pozwolę więc sobie przytoczyć, co zostało o tym wydarzeniu napisane w samej książce:
Chodzi o słynny Marsz Śmierci, czyli drogę, którą amerykańscy i filipińscy obrońcy półwyspu Bataan (Filipiny) odbyli pieszo przez wyspę Luzon do japońskiego obozu jenieckiego podczas drugiej wojny światowej (1942). Był to typowy marsz na wyczerpanie. Jeńcy, którzy nie mieli siły iść dalej, byli zabijani; olbrzymia część żołnierzy, którzy skapitulowali, zginęła po drodze. Prawdopodobnie to właśnie wydarzenie było bezpośrednią inspiracją do napisania przez Stephena Kinga tej powieści.
Co trzeba zaznaczyć, to fakt, iż jest to druga powieść w karierze Kinga. I to czuje się podczas czytania. Świetny pomysł został rozwinięty słabo – od samego początku, przez środek z niemrawymi i oderwanymi od rzeczywistości dialogami, po absolutnie niezrozumiałe zakończenie. Mieszanka fantastyki z rzeczywistością, czy właściwie rzeczywistość alternatywna, jak to u Kinga, opisana półgębkiem i traktowana przez bohaterów jako norma (co, rzecz jasna, liczy się na plus), niektóre sytuacje towarzyszące maszerującym również potrafiły budować napięcie. Powieść dobra, ale bez rewelacji (:
MWS: 2/3
S. King, Wielki Marsz, przeł. R. Kolarzow, Poznań 1992.