23 września rozpoczęła się kalendarzowa jesień, dlatego tym milej będzie mi wrócić wspomnieniami i słowem pisanym do minionych wakacji. Faktem jest, że obecny stan meteorologiczny przypomina bardziej przedzimie niż polską złotą jesień, ale widać nie można mieć wszystkiego. Do rzeczy.

We wpisie organizacyjnym zamieszczonym pod koniec czerwca poświęciłem sporo miejsca informacjom na temat studiów (zarówno ja,1 jak i Kasia poradziliśmy sobie i 1 października zainaugurowaliśmy III rok studiów), nie zająknąłem się jednak nawet słowem na temat wakacji. Plan był, ma się rozumieć, tyle, że nie wypalił. Ponieważ Kasia otrzymała fundusze od swoich rodzicieli, na przeszkodzie naszej wakacyjnej przygody stanęły fundusze, czy, w zasadzie, ich brak, z mojej strony. Będąc człowiekiem niezwykłych ambicji, zupełnie bez pokrycia, począłem się rozglądać za pracą. Szukałem jednak nie w sposób typowo studencki (a trzeba było!) i skupiłem się na tym, co sam chciałbym robić, a nie, co zwyczajnie da mi jakiś zarobek. Poszukiwania skierowałem na dział IT będąc przekonanym, że taki człowiek, jak ja + moje CV nie będą miały żadnego problemu ze znalezieniem wymarzonej posady. Błąd! Człowiek z moim CV jest zupełnie bezużyteczny dla którejkolwiek firmy informatycznej. Umiejętności może jakieś tam są, ale trzeci rok na Filologii Polskiej zamiast na Polibudzie potrafi zniechęcić nawet najbardziej dobrodusznych pracodawców. Wrócę jeszcze do tego wątku w jakimś przyszłym wpisie.

Z pomocą przyszli dość nieoczekiwanie moi dziadkowie i ósmym cudem świata, w kilka dni, zabraliśmy się i wyjechaliśmy. Do Hiszpanii (:

Lloret de Mar

Sama podróż, pomimo naprawdę wygodnych autokarów w Funclubie, była bardzo męcząca. Po 25 godzinach w pozycji siedzącej odechciewa się wszystkiego. Jednakże myśl o tym, że we wrześniu będziemy smażyli się na hiszpańskiej plaży sprawiała, że zaciskaliśmy zęby i parliśmy przez Niemcy i Francję naprzód, aż w końcu dotarliśmy na miejsce, do Lloret de Mar. Zostaliśmy zakwaterowani w trzygwiazdkowym hotelu Florida Park, śniadania mieliśmy w cenie, wykupiliśmy dodatkowo obiadokolacje. Była to słuszna decyzja z co najmniej dwóch względów:

  1. Jedzenie w hotelowej restauracji, w formie szwedzkiego stołu, było wyśmienite;
  2. Ceny w lokalnych restauracjach były, jak na polskie standardy rzecz jasna, stosunkowo wysokie.

Hotel umiejscowiony jest w samym turystycznym centrum Lloret, do pięknej (bardziej żwirowej niż piaskowej) plaży mieliśmy blisko, jako że był to wrzesień, to nie było wiele dzieciarni, a do tego wszystkie owoce były dojrzałe, słodkie i soczyste (no, może poza mango :P). Były też minusy — raz, że musieliśmy poprosić w recepcji o koce, bo w nocy marzliśmy pod samymi narzutami/prześcieradłami, dwa, że zdarzyły się dwa, czy trzy dni gorszej pogody. Na całe szczęście Lloret nie jest ograniczone do samej plaży wyłącznie, ale ma w swojej ofercie również szlaki górskie, więc jeśli nie było pogody dostatecznie dobrej na plażowanie i kąpiel w słonym morzu, szwendaliśmy się po schodach na górę.

Lloret jest miejscowością typowo turystyczną, więc hoteli, kasyn, salonów gier, dyskotek, klubów, pubów etc. etc. są całe stosy. Odbijało się to, jak łatwo się domyślić, na bujnym i barwnym życiu nocnym, czy, w niektórych przypadkach, barwnym życiu wczesnoporannym (: Ponieważ Hiszpania, a przynajmniej jej południowa część, ma warunki idealne do uprawy winorośli, postanowiliśmy spróbować wina i sangríe. Problem w tym, że… nie było wiadomo, co jak smakuje. Zdałem się na kobiecą intuicję i podziałało — Kasia wybrała bardzo smaczne, półwytrawne wino. Gorzej było z sangríą, której Kasia nie była w stanie wypić. Ja też nie. Przynajmniej nie do końca. To była duża butelka. Wiadomo.

Poza świetną, zadbaną plażą, ciepłym morzem, smażeniem się i dziecięcą frajdą z zabawy materacem za 3€, mieliśmy w planie wycieczkę fakultatywną do Barcelony. Jak wiadomo, największymi atrakcjami są budynki zaprojektowane przez Antonia Gaudíego. Przejazdem widzieliśmy między innymi Casa Batlló i Casa Milà, zwiedziliśmy Park Güell i Sagrada Família (zwiedziliśmy z zewnątrz — to plac budowy, w zasadzie). Następnie udaliśmy się na Camp Nou i wreszcie zobaczyłem stadion z prawdziwego zdarzenia. Zwiedziliśmy również muzeum oraz sklepik Barçy, ale fundusze nie pozwoliły na zakup jakiejś pamiątki. Nasza przewodniczka zaprezentowała nam również panoramę Barcelony. Zostaliśmy też ostrzeżeni przed plagą złodziei, kiedy spędzaliśmy nasz czas wolny na La Rambli. Ogólnie Barcelona wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie i dołączyła do Amsterdamu jako miasta, w którym mógłbym mieszkać (:

Swobodnie mogę napisać, że były to najlepsze wakacje w moim życiu. Można to odczytać dwojako — były naprawdę super albo nigdy nie miałem fajnych wakacji. Nie narzekam, w dzieciństwie jeździłem dużo nad morze, polskie i greckie, ale naprawdę dawno nie byłem już na porządnych wakacjach zagranicą. Po raz drugi spędziłem wakacje z moją dziewczyną, pierwszy raz zagranicą (ten czas leci, prawda). Opaliliśmy się i wypoczęliśmy, a to przecież najważniejsze na wakacjach (:

Postscriptum

A Wy gdzie spędziliście te wakacje? Zapraszam do głosowania w ankiecie i wypowiedzi własnych. Do zobaczenia w komentarzach! (:


  1. No dobra, mam jeszcze jakieś dwie zaległe prace pisemne do napisania :/ ↩︎