Po obejrzeniu najnowszej ekranizacji (recenzja poniżej) przygód najsłynniejszego detektywa świata, nie mogłem się oprzeć pokusie przeczytania powieści na podstawie których powstał film. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wydawnictwo Rea opublikowało 640 stronicowy zbiór powieści i opowiadań Sherlock Holmes: dzienniki i przygody. Polecam uwadze, gdyż za rozsądną cenę można zdobyć Studium w szkarłacie, Znak czterech, Psa Baskerville’ów, Dolinę strachu oraz dwa zbiory opowiadań: Dziennki Sherlocka Holmesa i Ostatni ukłon.
Znak czasów robi swoje i naprawdę dziwnie czyta się fragmenty, w których doktor Watson opisuje, jak jego przyjaciel wstrzykuje sobie kokainę. Nic dziwnego, że przy obecnej politycznej poprawności tę kwestię pominięto w filmie. Nie zachowano też typowej dla Sherlocka niechęci wobec kobiet, przynajmniej nie wszystkich. Żywię też duże nadzieje na to, iż profesor Moriarty rozwinie skrzydła w następnej części filmu (jeśli ta powstanie, rzecz jasna). To właśnie on w opowiadaniu Ostatnia zagadka uśmiercił Sherlocka, przeciwnik jest więc godny.
Nie ma chyba wątpliwości co do tego, że polecam przygody Sherlocka każdemu i bez wyjątków. Sir Arthur Conan Doyle pisze w sposób niezwykle lekki, przez co nawet nie zauważa się, kiedy skończyło się kolejną powieść przygód Sherlocka i jego przyjaciela, doktora Watsona (:
MWS: 3/3
A. C. Doyle, Sherlock Holmes: dzienniki i przygody, przeł. A. Krochmal, R. Kędzierski, wydaw. Rea, Warszawa 2010.
ISBN 978-83-7544-183-3
Pomimo, że trailer naprawdę mocno mnie zaciekawił, to podchodziłem do samego filmu nieco sceptycznie za sprawą kilku recenzji na jakie się natknąłem. Po obejrzeniu mój sceptycyzm prysł, a postaci wykreowane przez Roberta Downey’a Juniora (Sherlock Holmes) i Jude’a Lawa (John Watson) zaskarbiły moje serce. Kiedy czytałem wyżej recenzowaną książkę, cały czas widziałem przed oczami postaci z filmu.
Spotkałem się z opiniami, że nowy Sherlock Holmes to taki Gregory House, a John Watson to James Wilson. Zgoda, w dużej mierze sam mógłbym się pod tym podpisać, tyle że… kierunek jest niewłaściwy. To prawda, że Sherlock Holmes i Gregory House mają ze sobą wiele wspólnego, ale kierunek tej zależności jest odwrotny — to Gregory House jest jak Sherlock Holmes. Przypominam, że pierwsze powieści z przygodami najsłynniejszego detektywa świata powstawały jeszcze pod koniec XIX wieku.
Ekscentryczny mizogin, uzależniony od kokainy i tytoniu, z nieprawdopodobnym umysłem potrafiącym dostrzec każdy drobiazg i rozwiązać każdą zagadkę. Do tego skrzypek i świetny bokser. Choć to mogłoby zdawać się za wiele na jedną osobę, to nie można też zapominać o chemicznej pasji i drastycznych zmianach nastroju, kiedy brakowało mu pracy. Zdecydowanie Sherlock Holmes jest, i pozostanie nim na jeszcze długo, najsłynniejszym i najbardziej lubianym detektywem wszech czasów.
MWS: 3/3