Ładnych kilka miesięcy wstecz (niemal rok) Brocha napisał u siebie o książce Christophera Hitchensa „bóg nie jest wielki". Zdawałem sobie sprawę, że po przeczytaniu (również wspomnianego u Brochy) „Boga urojonego" Richarda Dawkinsa i pojawiających się głosach sprzeciwu ludzi wierzących na tak zaprezentowany sposób „polemiki" (choć mnie osobiście ona wcale nie przeszkadzała, ale może dlatego, że jestem ateistą :)), będzie trzeba sięgnąć po jeszcze inne książki o podobnej tematyce aby uzupełnić wiedzę i poszerzyć horyzont postrzegania na różne możliwe spojrzenia, spostrzeżenia, a także życiowe doświadczenia autorów.
Jedną z takich pozycji uzupełniających była chociażby niedawno na blogu zrecenzowana „Nauka a kreacjonizm pod red. Johna Brockmana". To, co łączyło ją z Bogiem urojonym Dawkinsa to stosowanie słownictwa fachowego, bardzo typowe dla naukowców, miejscami ciężkiego do zrozumienia dla zwykłego zjadacza chleba. Na tym tle Christopher Hitchens prezentuje się zupełnie odmiennie — jest pisarzem, dziennikarzem i krytykiem literackim. Pewnie, że miejscami też jest ciężko, ale bardziej w samym stylu pisania, a nie użytego słownictwa fachowego w objaśnieniu zachodzących wewnątrz organizmu procesów czy prób wyjaśnienia konstrukcji wszechświata w prosty i przystępny sposób. Hitchens też znacznie częściej odwołuje się do literatury (wszelkiej narodowości, nie tylko brytyjskiej czy amerykańskiej) i słynnych twórców. W tekście pojawia się wiele interesujących anegdot i ciekawostek z życia różnych mniej lub bardziej ważnych osobowości przewijających się w naszej historii.
W każdej z tych książek niezbędne było minimum wiedzy jako takiej, wyniesionej ze szkół podstawowych, gimnazjów czy liceów. Po raz pierwszy przydała mi się też moja wiedza z pierwszego filologicznego roku, bowiem dzieła przytaczane przez Hitchensa często pokrywały się z obowiązkowymi lekturami jakie miałem przyjemność (mniejszą lub większą) przerabiać na zajęciach (tak ćwiczeniach i wykładach z HLP jak i wykładach z Literatury powszechnej oraz co poniektórych zajęć z Poetyki), że pozwolę sobie przytoczyć choćby Pascala, Szekspira, twórców antycznych czy… Biblię (nie chodzi rzecz jasna o to, że miałem z nimi po raz pierwszy do czynienia, ale bardziej o zakres i sposób przerabiania utworów).
I tutaj chciałbym zatrzymać się na chwilę prywaty. Zdarzają się głosy które ironicznie stwierdzają, że nasz kraj (czyt. Polska) przez katolicyzm opanowany nie jest (sic!) i religia wcale a wcale nie wpycha się w świecki żywot człowieka. Religia jest dobrowolna, rzeczywiście, ale nie dla masy dzieciaków, których rodzice, dziadkowie i tak dalej, wrzucają pod kran w celu przypisania do konkretnej wiary. Miałem to szczęście urodzić się w przeciętnie normalnej rodzinie — nikt do niczego mnie nie zmuszał, a mimo tego, jako małe (5 czy 6 letnie) dziecko, żywo interesowałem się religią (nie rozumiałem dlaczego w przedszkolu nie uczęszczam na zajęcia wraz z innymi dziećmi, na których to śpiewają, kołyszą się i równocześnie powtarzają jakieś słowa). Z samą Biblią i jej tekstami spotkałem się bodajże we fragmentach przerabianych w gimnazjum i nie mogłem uwierzyć na własne oczy jak ludzie poważnie do nich podchodzą (wydały mi się strasznie infantylne). Po raz drugi miałem z nimi do czynienia już na studiach i oprócz tego, że wydały mi się strasznie infantylne, stały się też przerażające, niemoralne, a wręcz — nienormalne. Na całe szczęście miałem wyrozumiałego prowadzącego choć nie dało się nie zauważyć u niego cienia wątpliwości, kiedy pytał mnie chyba o pewniki, jakie każdy katolik zna lub znać powinien, a których, rzecz jasna, ja nie znałem, bazując jedynie na fragmentach jakie mieliśmy zadane do przeczytania. Miałem przy tym wszystkim to szczęście, że moi rodzice czy dziadkowie, czy ktokolwiek z moich bliskich, nie odczuwał sadystycznej potrzeby straszenia mnie przesądami, opowieściami wyssanymi z palca i roztaczania przede mną wizji czeluści piekielnych jeżeli nie przyznam się, że to moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina, że jestem taki malutki i wobec mojego „stwórcy" ślubuję uroczyście poddaństwo, uniżenie i zaciekłą obronę dogmatów jego wiary (czy, de facto, wiary w niego). Nigdy nie spotkałem się z tego typu dręczeniem psychicznym, a wiem, że tego typu praktyki są stosowane, również w naszym kraju. Jest to chore, nieludzkie i powinno być zabronione oraz karane. Ale ponieważ jest to element religii, nie można na to liczyć. Zresztą, każdy katolik uzna takie dręczenie za niegroźne (przecież to tylko słowa, zapomina się jednak o plastyczności wyobrażeń dziecka i nieodwracalnych efektach w postaci urazów psychicznych, lęków etc., jakie te słowa mogą spowodować i rzucić cień na całe przyszłe życie danej jednostki) w porównaniu z wycinaniem warg sromowych i zaszywaniem pochwy w arabskiej wersji chrześcijaństwa, czy odgryzaniu przez rabina-zboczeńca napletka nowo narodzonym chłopcom w judaistycznym chrześcijaństwa pierwowzorze. Marne to pocieszenie, mam wrażenie.
Słuszność więc muszę przyznać wszystkim tym autorom, że każdy o zdrowych zmysłach, kto nie jest od dziecka indoktrynowany wątpliwej wartości tekstami biblijnymi, kto nie jest dręczony przez swoich rodzicieli do coniedzielnego stawiennictwa w pobliskim kościele i tak dalej, sam, w przyszłości, nie da wiary w byt nadprzyrodzony i wszystkie wiążące się z nim legendy, rytuały etc., a samą Biblię potraktuje jako zbiór niespójnych tekstów, którym przypisana została nienormalna wartość, a czego konsekwencje dotykają nas po dziś dzień. Dlatego właśnie, co trafnie zauważa Hitchens, żadna religia nie pozwala sobie na odpuszczenie dziecku i pozwolenie mu wybrać wiarę lub jej brak w momencie wkraczania w dorosłe życie — po prostu liczba wierzących drastycznie by zmalała.
Religia zatruwa wszystko.
Na zakończenie przytoczę dwa cytaty:
Religia jest pełna przemocy, nielogiczna, nietolerancyjna, nierozerwalnie złączona z takimi pojęciami jak rasizm, ustrój plemienny, czy bigoteria; zakorzeniona w ignorancji i wrogo nastawiona do wszelkich prób poznawczych, pogardliwa wobec kobiet i narzucana dzieciom.
Christopher Hitchens, fragment książki
oraz
Niezależnie od tego, czy uważasz się za ateistę, czy człowieka wierzącego, argumentacja Hitchensa zmusi cię do zastanowienia i refelksji.
I ja się z tym zgadzam (z jednym i drugim cytatem). Polecam i przy okazji dziękuję mojej dziewczynie Kasi za udostępnienie owego tekstu *;
MWS: 3/3
C. Hitchens, bóg nie jest wielki, przeł. C. Murawski, oprac. P. Szwajcer, wyd. Sonia Draga, Katowice 2008.