Prawdą jest, że miałem swoich ateuszowskich wynurzeń w najbliższym czasie nie publikować, złożyło się jednak tak a nie inaczej, iż przeczytałem książkę Michela Onfray’a, którą gorąco polecał u siebie Brocha. W przeciwieństwie do Richarda Dawkinsa czy Christophera Hitchensa, Onfray jest zawodowym filozofem. Często spotykałem się z zarzutami kierowanymi do obydwu autorów, iż nie powinni podejmować tematu wiary, gdyż nie mają wystarczającej wiedzy z zakresu filozofii i etyki. Pomyślałem sobie, że jeśli temat ten zostanie podjęty przez filozofa, może narodzi się wspólna droga do dyskusji. Cóż się jednak okazuje?

Otóż tym razem zawiódł sposób prowadzenia dyskusji! Od języka, jakim posługiwał się Onfray, przez argumenty jakimi się posłużył, po absolutny brak szacunku dla którejkolwiek religii monoteistycznej (gdyż to na nich skupił się autor książki). Gdzie więc zaczynają się problemy z Traktatem ateologicznym? Wszędzie. Dlaczego? Dlatego, że dotyczy ateizmu w bardzo mocnym wydaniu. Onfray nie szczypie się z którymkolwiek z trzech wyznań, ale nie rzuca słów na wiatr, na zasadzie: „religia jest zła bo były wojny religijne". Oj nie – podaje konkretne daty, osoby, wydarzenia, i jest ich wiele. Onfray ma rozległą wiedzę na wiele aspektów i historii religii (jak na prawdziwego filozofa przystało!), nie podoba się jednak ludziom wierzącym to, że za swoje główne przesłanie uznał odrzucenie jakiegokolwiek bytu transcendentnego, odrzucenie Tajemnicy, która rzekomo czai się gdzieś w naszej niewiedzy.

Z traktatu nie dowiedziałem się wiele nowego, choć przyznaję, że rozdziały poświęcone Biblii są iście fascynujące i je w szczególności polecam, wszystkim, niezależnie od wiary, czy jej braku. Pytanie jakie ja sobie zadałem, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tej książce było następujące: kim do cholery jest Onfray?. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś strasznego ignoranta, ale naprawdę nie słyszałem o tym człowieku nigdy wcześniej. Czy może jest tu jakiś student filozofii, który o nim słyszał (coś więcej, niż sam mogę wyczytać z Wikipedii ;>) i może się na jego temat wypowiedzieć?

Poważnie, aż trudno w tym przypadku, nie zgodzić się z wypowiedzią finwe.isilra:

[...]chcesz jako autor zdobyć szeroki poklask, wystarczy, że pojeździsz trochę po religiach, poplujesz na nie, już jesteś “klawy”[...]

Dlaczego spośród ponad trzydziestu książek jakie napisał Onfray, popularność zyskała sobie tylko ta?

Nie zmienia to jednak faktu, że należy pamiętać o jednej, bardzo istotnej sprawie: Traktat ateologiczny Michela Onfray’a trzeba traktować jako wstęp lub zakończenie projektu hedonistycznej etyki filozofa. Jeśli ktoś więc sądzi, że w Traktacie znajdzie odpowiedź na pytanie, co wstawić w miejsce wiary, bardzo się zawiedzie. Odpowiedzi należy bowiem szukać we wcześniejszych dziełach Onfray’a, które zdaje się, póki co, nie zostały przełożone na nasz rodzimy język.

A jeśli już mówimy o języku, ten, którym posługuje się Onfray jest bardzo ciężki, budowa zdania często składa się z wymieniania po przecinku synonimów, co po pewnym czasie staje się męczące. Dlatego tę krótką książeczkę można czytać przez naprawdę dłuuuuuugi czas (:

Reasumując – traktat przypadł mi do gustu ze względu na liczne ciekawostki, o których nie wiedziałem na temat religii (w przeważającej większości nie są one jednak dla tej religii korzystne). Z drugiej jednak strony, język jakim Onfray się posługuje do mnie nie trafił i raczej wątpię, czy byłbym w stanie przeczytać którekolwiek z jego innych dzieł, choć tematy etyki, polityki, erotyki, pedagogiki, epistemologii czy estetyki jak najbardziej mnie interesują, szczególnie zaś z perspektywy filozofa ateisty.

MWS: 2/3

M. Onfray, Traktat ateologiczny, przeł. M. Kwaterko, wyd. PIW, Warszawa 2008.
ISBN 978-83-06-03121-8